Warszawa, osiedle „Jelonki”, mała uliczka wieczorem już
ciemna. Jadę z Alicją samochodem i nagle widzę trzepoczącego skrzydłami ptaka? leżącego na asfalcie. Zatrzymuję się, niestety jako jedyna, inni mijają mnie prawie
rozjechawszy zwierzątko, nie bacząc, że ono jeszcze żyje. Parkuję szybko
samochód na pobliskim parkingu, wyciągam z apteczki rękawiczki, folię
termiczną i biegniemy z Alicją na ratunek. To była kaczka łyska (tak powiedział
Pan ratownik od zwierząt), leżała biedna i zakrwawiona na środku uliczki i nikt
nie interesował się jej losem. Alicja trzęsła się cała ze strachu o jej życie i
z emocji. Poprosiłam przechodnia by pomógł mi zanieść kaczkę na komisariat,
który na szczęście znajduje się tuż obok. Tam poinstruowano nas, że należy
zadzwonić pod numer 986 by wezwać Straż dla Zwierząt. Zadzwoniłam, okazało się,
że nasza „interwencja” będzie trzecia w kolejności. Czekałyśmy ponad dwie
godziny. Alicja na przemian płakała i śmiała się gdy kaczka już się lepiej
czuła (a nam się tak wydawało). Dla takiego małego dziecka uratowanie tej kaczki to było niesamowite przeżycie. Choć
niektórzy twierdzą, że nie warto było ratować „zwykłej” nie wiadomo jakiej
kaczki, ja wiem, że dla mojego dziecka to była lekcja prawdziwego życia (nawet
zaryzykowałabym stwierdzenie namiastka ratowania świata) i to był bardzo ważny
dla niej wieczór. Kaczka przeżyła J
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz