wtorek, 24 marca 2015

Jak uratowałyśmy kaczkę ...


Warszawa, osiedle „Jelonki”, mała uliczka wieczorem już ciemna. Jadę z Alicją samochodem i nagle widzę trzepoczącego skrzydłami ptaka? leżącego na asfalcie. Zatrzymuję się, niestety jako jedyna, inni mijają mnie prawie rozjechawszy zwierzątko, nie bacząc, że ono jeszcze żyje. Parkuję szybko samochód na pobliskim parkingu, wyciągam z apteczki rękawiczki, folię termiczną i biegniemy z Alicją na ratunek. To była kaczka łyska (tak powiedział Pan ratownik od zwierząt), leżała biedna i zakrwawiona na środku uliczki i nikt nie interesował się jej losem. Alicja trzęsła się cała ze strachu o jej życie i z emocji. Poprosiłam przechodnia by pomógł mi zanieść kaczkę na komisariat, który na szczęście znajduje się tuż obok. Tam poinstruowano nas, że należy zadzwonić pod numer 986 by wezwać Straż dla Zwierząt. Zadzwoniłam, okazało się, że nasza „interwencja” będzie trzecia w kolejności. Czekałyśmy ponad dwie godziny. Alicja na przemian płakała i śmiała się gdy kaczka już się lepiej czuła (a nam się tak wydawało). Dla takiego małego dziecka uratowanie tej  kaczki to było niesamowite przeżycie. Choć niektórzy twierdzą, że nie warto było ratować „zwykłej” nie wiadomo jakiej kaczki, ja wiem, że dla mojego dziecka to była lekcja prawdziwego życia (nawet zaryzykowałabym stwierdzenie namiastka ratowania świata) i to był bardzo ważny dla niej wieczór. Kaczka przeżyła J





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz