Czasem tak się zdarza (na szczęście bardzo rzadko), że
zachoruje Pan Mąż. A gdy zachoruje Pan Mąż to rozsiewa zarazki dookoła i
zaczyna chorować reszta rodziny. Jeśli jednak jest to wirus, który nietypowo
omija Panią Żonę (matkę, kochankę, sprzątaczkę, praczkę, animatora czasu
wolnego itp.) to zastanawiam się czy dla niej to lepiej czy gorzej. W wariancie
chorobowym Żona również kładzie się do łóżka i radź sobie mężu sam, ja też się
źle czuję, więc w ostateczności obsłużę siebie i dziecko. W wariancie jednak
tym drugim, jeśli wirus jakimś cudem celowo omija Żonę? Cóż, nie ma już żadnej
wymówki, więc z nieobsługiwania męża nici, bo zniszczyłyby ją wyrzuty sumienia.
A wiadomo, jak facet choruje to nie ma zmiłuj – jest tak umierający, że prawie
znika w oczach (ale tylko w swoich). Śniadanko do łóżka, potem Żono pilnuj
leków, bo przecież sam Pan Mąż nijak tego nie ogarnie, pogłaskaj po czółku,
powiedz jak bardzo ci smutno, że jemu jest taaaak źle i pokiwaj głową, że ty to
tak nigdy strasznie nie chorujesz ;) (a jeśli nawet to i tak wszystko musisz
zrobić sama). Jeśli do tego w międzyczasie marudzi dziecko, które nabawiło się
zapalenia ucha i gardła to już jest katastrofa. Wyłącz wtedy Żono komputer bo i
tak go wcale nie użyjesz – jak tylko zasiądziesz by sprawdzić pocztę, usłyszysz
„Mamo, pić”, „Kochanie podaj mi …”, „Mamo, bajkę”, Kochanie …”, a w
międzyczasie nie da ci spokoju niepozmywana sterta naczyń (przy tylu osobach w
domu zawsze zlew jest pełny, mimo, że masz w domu zmywarkę), wirująca pralka
dająca znać, że zaraz skończy (więc trzeba będzie wstawić następne pranie),
porozsypywane okruchy babeczki, której jak zwykle dziecko nie dojadło itp.
Podobno sprzątanie przy dzieciach to jak mycie zębów w trakcie jedzenia
czekolady, ale ja osobiście dorzuciłabym do tego powiedzonka również męża …
(sprzątanie przy dzieciach i mężu).
No więc Żono, jeśli to początkowe stadia choroby, to masz
jeszcze szczęście, bo obydwoje śpią. Potem jednak ucz (oj ucz) się cierpliwości, bo będzie ci
bardzo potrzebna (przy piątym w ciągu godziny zawołaniu „Mamo”, „Kochanie”,
podczas gdy ty nadal ze szczerym uśmiechem na twarzy ;)).
Wracając jednak do tytułowego sedna sprawy...
Gdy po takim całym dniu masz dość – swojego domu, swojej
rodziny (tylko na chwilę oczywiście), w końcu wszystkiego, IDŹ POBIEGAĆ. Jakie
to istotne, zrzucić z siebie miniony cały dzień, dowiedziałam się
dopiero, gdy zaczęłam sama biegać. Jakoś wcześniej nie pałałam entuzjazmem do
akurat tego typu aktywności sportowej, ale teraz wiem, jak ważne jest zrobić
coś tylko dla siebie, myśleć tylko o tym jaka jestem z siebie dumna, że w ogóle
wyszłam z domu. Na początku po przebiegnięciu 3 okrążeń boiska sportowego
wracałam do domu z wywieszonym jęzorem, a teraz (po naprawdę mniej niż 15
treningach) robię już spokojnie 10 okrążeń. Może dla niektórych to mało (tych,
co biegają w maratonach) ale ja jestem z siebie dumna. A co jest najlepsze w
tym wszystkim? Potem mam mnóstwo świeżej energii do ogarniania całej mojej
rodziny J
Polecam!